Postaw mi kawę na buycoffee.to

Motocykle z Grodna

   Opowieści zza miedzy...   Kresowa Fabryka Rowerów i Motocykli „Niemen” - tak honorowo brzmiała nazwa jednego z najznakomitszych przedsiębiorstw Grodna w czasach międzywojennych.    Grodnianie uświadamiali znaczenie posiadania takiego zakładu przemysłowego w swoim mieście i byli bardzo dumni z tego powodu. 

   W dodatek do tego i Państwo Polskie, starając się podtrzymać krajowego wytwórcę dawało kupującym miejscowe wyroby możliwość korzystania z ulg podatkowych i specjalnych kredytów. Być może mianowicie dla tego w niektórych rodzinach do dnia dzisiejszego przechowują się listy gwarancyjne i zaświadczenia nabycia rowerów i motocykli marki „Niemen”. Dawno już poszli do złomu stare grodzieńskie rowery, dawno już nie ma na ziemi tych, kto ich i nabywał i z nich korzystał, a te dokumenty do dziś hucznym frazesem reklamowym świadczą o „wspaniałych danych technicznych i jakości produkcji fabryki „Niemen”...

    Historia przedsiębiorstwa zaczęła się w roku 1894, kiedy bracia Lazarz i Nochim Starowolscy, a także Izaak Piwowarski założyli wytwórnie wyrobów metalowych. Ta wytwórnia przypuszczalnie mieściła się gdzieś na ulicy Nowej (teraz Młodzieżowa), na ziemiach prywatnych rodziny Starowolskich. 

   Tu w połowie lat 1920-ch już istniał sklep Starowolskich, gdzie sprzedawano rowery firmy «Durkopp» i innych marek, maszyny do szycia «Pfaff», «Omega» i inne. Na początku lat 1930-ch Nochim Starowolski, który do tego czasu już utworzył spółkę akcyjną, zaplanował poszerzenie swojego przedsiębiorstwa. Gdzieś pomiędzy 1930 a 1932 rokiem wykupił on budynek przy ulicy Brygickej 20 (teraz ulica Karła Marksa). 



   Ten dom, wzniesiony jeszcze przed 1886 rokiem był własnością rodziny Tropów, miał bardzo wąską fasadę (tak jak większość domów w średniowiecznym centrum miasta), ale był bardzo rozbudowany w głębi ulicy. Starowolski gruntownie zrekonstruował (raczej nawet przebudował) dom Tropów pod przedsiębiorstwo przemysłowe. Budynek przy ulicy Brygickiej 20 otrzymał wyraźne kształty popularnego w latach międzywojennych stylu konstruktywizmu. 

  Mianowice z tym miejscem są związane najlepsze lata Kresowej Fabryki Rowerów i Motocykli. W połowie lat 1930-ch fabryka produkowała rocznie około 10 tysięcy rowerów. Swoją jakością i konstrukcją oni mało różnili się od najlepszych niemieckich wzorców. Rowery byli farbowane w czarny kolor z czerwonym i zielonym ozdobieniem, skórzane siodła przywożono aż z Łotwy. W roku 1934 roku zaczęto produkować motorowery z silnikami niemieckiej wytwórczości. Co ciekawe, motorowery byli produkowane w wariancie damskim i męskim, różnica polegała na formie ramy.

   W roku 1936 roku rozpoczęto produkcję motocykli. Była to bardzo dobra decyzja, o ile we wschodnich województwach nie istniało żadnej produkcji pojazdów motorowych, a zapotrzebowanie na nie było dość wielkie. 

  Pierwsze motocykle fabryki „Niemen” byli tak zwanymi „setkami”, to znaczy mieli pojemność silnika około 100 cm3. Oni mieli bardzo dobre angielskie silniki marki Villiers, pozostałe części były produkcji polskiej. Maksymalna prędkość „setki” wynosiła 70 km/h, zużycie paliwa - 2,25 l/100 km, obciążenie dopuszczalne - 150 kg. To znaczy że pojazdy te byli raczej jednoosobowe, jednak przy zainstalowaniu na bagażniku dodatkowego siodła można było rozmieścić pasażera. Jeszcze jednym dodatnim atutem „setki” było to, że jej właściciel nie musiał mieć prawa jazdy, co było już obowiązkowe w wypadku z motocyklami o większej pojemności silnika. Kosztował taki motocykl 900 złotych.

   Produkcja motocykli rozwijała się dość prędko. Jeśli w roku 1936 wyprodukowano 100 pojazdów, to w roku 1938 już 166 sztuk. Wiosną 1939 roku zaczęto produkować motocykli o pojemności silników 125 i nawet 150 cm3. „Najmocniejszy” motocykl fabryki „Niemen” miał nazwę 150DV, maksymalną prędkość – 90 km/h, zużycie paliwa - 2,8 l/100 km, obciążenie dopuszczalne - 250 kg. Cena takiego pojazdu wynosiła już 975 złotych. 

   Wszystkie maszyny były malowane na głęboki czarny kolor z pasami i napisem na zbiorniku paliwa „Niemen”. Planowano zrobić 250 takich motocykli, chociaż pisano że możliwości fabryki pozwalają wyprodukować nawet dwa razy więcej. Motocykle byli sprzedawane na Targach Poznańskich, w Krakowie i w Generalnym Przedstawicielstwie fabryki „Niemen” w Warszawie na ulicy Senatorskiej 12. Przy fabryce istniała też hurtownia maszyn do szycia i pisania.

  Jak piszę Jerzy Jasiuk w swoim artykule „Niemen z Grodna”: „Motocykle z Grodna zostały przyjęte dobrze i to nie tylko dlatego, że wypełniały lukę handlową, zwłaszcza na wschodnich rubieżach ówczesnej Rzeczpospolitej. Grodzieńskie motocykle miały udaną konstrukcję, były dobrze wykonane (niewątpliwie przydało się doświadczenie uzyskane dzięki wcześniejszej produkcji rowerów i motorowerów)”. 

   Nie ma wątpienia że tak samo dobre byli i rowery z Grodna. Pojazdy z oryginalnym znakiem towarowym fabryki „Niemen” (Nowym Zamkiem grodzieńskim na brzegu Niemna) na ramie można było spotkać w każdym zakątku kraju u pocztylionów, urzędników, zwykłych obywateli. Partie rowerów i motorowerów byli zakupywane przez wojsko.

   Początek Drugiej wojny światowej nie przerwał istnienia Wytwórni Kresowej „Niemen”. Ona, oczywiście, była nacjonalizowana i otrzymała nazwę „fabryki rowerów”. Motocykli po roku 1939 raczej wszystko już nie produkowano, ale przedsiębiorstwo i dalej było jednym z najważniejszych ośrodków przemysłowych miasta. Po wojnie utworzono z fabryki przedsiębiorstwo, gdzie produkowano agregaty samochodowe a w latach 1970-ch zakład wytwórczy przeniesiono na ulicę Karbyszewa. Po przeniesieniu się zakładu po za centrum historyczne miasta gmach byłej fabryki Starowolskich należał do różnych instytucji, jakie nie osobliwie dbali o do

   Dobry stan zachowania historycznej pamiątki. Niezwykła dla centrum miasta konstruktywistyczna fasada międzywojennego budynku już od kilku lat nie podobała się urzędnikom. Oni chcieli widzieć tu nowy budynek, który był by podobny do otaczających go starszych domów, wybudowanych jeszcze pod koniec XIX wieku. 

   Nic nie pomogli tu protesty historyków grodzieńskich, twierdzących że trzeba koniecznie zachować budynek jedynej w historii Grodzieńszczyzny wytwórni pojazdów motorowych. Pod koniec 2005 roku budynek byłej fabryki Starowolskich całkiem zburzono, a w jego miejscu po roku powstał chociaż śliczny, ale zupełnie bezwartościowy pod względem historii budynek biurowy. 

   Od starego gmachu fabryki ocalały tylko potężne podziemia. Dzisiaj na terytorium Polski wielbiciele zabytków motoryzacji znają cztery zachowanych motocykli fabryki „Niemen”. Na Białorusi w zbiorach prywatnych czy muzealnych dzisiaj nie ma ani jednego motocyklu czy roweru, wyprodukowanego na fabryce „Niemen”, ale mamy pewność że na jakimś strychu czy w piwnicy on jeszcze czeka na swojego znalazcę.


A.W

Gołębie. To kolejny temat do dziejów Wygody

   Nawet na naszym podwórku stał całkiem pokaźny gołębnik, nie wiadomo dlaczego po białostocku nazywany "korpem". Były gołębie pocztowe i zwykłe. Jednego z pocztowych nazywaliśmy kartoflarzem. Bo tak bardzo uwielbiał gotowane ziemniaki. 

   Był też taki, cały czarny, który na mój widok wyłamywał się z lotu i nurkując siadał na moim ramieniu. Murzyny, widymki, krymki, krymskie, bociany, blawindry, berlinki, łysaki, garłacze, pawiaki, newaki, boczate... Mógłbym wymieniać bez liku. Były też gołąbki o tak malutkich dziobach, że ziarno kroiliśmy na pół.   

  Przy ulicy Fabrycznej stało pięć gołębników. W locie trudno było gołębie zliczyć, ale nieraz ponad sto  fruwało. Najwięcej miał Poznański z ulicy Wąskiej. Niebo ciemniało, kiedy jego stadko było w locie. Gołębiarza latwo było rozpoznać- kieszenie miał wypchane... kamieniami. I głową nieco zadartą. Wciąż rozglądał się po niebie. Przy gołębniku stała długa tyczka ze szmatką, a to dla zachęty, aby gołąbki nieco polatały. 

  Na drugiej tyczce była siatka- dla łapania obcych. A coż to się działo na podwórzu, gdy gdzieś na dachu domu lub chleweczka przycupnął obcy gołąb? Należało chodzić tuż przy ścianach budynków, aby "obcy" nas nie dojrzał. Na paluszkach, bez hałasu. I nieraz tak przez cały Boży dzień. Dopiero o zmroku gołębiarz brał swoją tyczkę z siatką i dobierał się do "obcego". Zdarzało się, że wcześniej zgłodniały obcy gołąb wszedł pod "klapę" w poszukiwaniu sypanego ziarna. Wtedy sprawa była prosta. 

   Co pewien czas na stację Białystok Fabryczny wjeżdżał pociąg towarowy ze Śląska. A wszyscy zapewne wiedzą, że ów Śląsk slynął nie tylko z orkiestr dętych, ale i  hodowli gołębi. Drzwi wagonów uchylały się i nagle nad Wygodą niebo stawało się ciemne. Przez kilka najbliższych dni miejscowi hodowcy nie wypuszczali swoich gołębi. Bo te natychmiast zostałyby wciągnięte w lot obcych. Te zaś, najczęściej pocztowe, szybko obierały kurs na południowy- zachód. Dopiero, kiedy niebo nieco uspokoiło się, wówczas zaczynało się polowanie na maruderów. Na dodatek najczęściej mocno zmęczonych i głodnych. 

  W ramach rewanżu bialostockie gołębie odbywały podróż koleją na Śląsk. Hodowcy z ulicy Fabrycznej zawsze dokładali kilka swoich, tych najlepszych, oblatanych. Pamiętam, że kiedyś byliśmy bardzo zmartwieni, gdy jeden z naszych ulubionych gołębi nie powrócił. Mijały dni, minął tydzień, a jego nie było. Dopiero po dwóch tygodniach mój brat zauważył gołębia wędrującego pieszo ulicą Fabryczną. Okazało się, że był ranny. Prawdopodobnie zderzył się z drutem elektrycznym lub telefonicznym. I to już u kresu swego lotu. Na szczęście ów gołąbek wyzdrowiał. 

  PS. Dzisiaj przy ulicy Fabrycznej jest tylko jeden gołębnik. Mój kolega Witek ma teraz około stu gołąbków. I o każdym z nich mógłby opowiedzieć barwną historię...


Muzeum Wirtualne im. Władysława Piotrowskiego

Prożektor - Białystok 1929 - 2029 r

    Wizja redaktora "Prożektora"  wyśnionej na nudnym, urzędniczym posiedzeniu w 1929 roku. Wówczas to znużony dziennikarz przysnął i w sennym majaczeniu ujrzał Białystok w 2029 roku.

  Nasz reportażysta zobaczył też przemysłowy Białystok. Gdy zasypiał miejscowe fabryki ledwo zipały. Nie potrafiły podnieść się ze zniszczeń wojennych. Dodatkowo doskwierały kryzysy i brak rynków zbytu. Ale wyśniony przemysł "obsługiwał cały Daleki Wschód". Wydaje się to mało prawdopodobne, aby do 2029 roku wizja ta ziściła się. Nader realna natomiast jest możliwość, że to raczej Daleki Wschód będzie nas obsługiwał czerpiąc z tego zyski. Ale gdyby coś się jednak zmieniło, to w Białymstoku pracować będzie "około? miliona osób t.j. połowa mieszkańców naszego miasta".

    No, jeszcze w 1929 roku można było śnić o milionowym Białymstoku! To z pewnością pozostanie w sferze marzeń. Ale kolejny wątek snu dziennikarskiego jest już prawie urealniony. Otóż ujrzał on w centrum miasta "uniwersytet z językiem wykładowym esperanckim. Do uniwersytetu tego - jak państwu wiadomo - uczęszcza na wykłady młodzież obojga płci, tłumnie przybywająca do naszego miasta z wszystkich krańców świata". Oprócz języka wykładowego i tłumów cudzoziemców, reszta ziściła się. Nawet trudne do wyobrażenia w 1929 roku "obie płci" siedzące w jednej uniwersyteckiej ławie nie budzą dziś żadnych sprzeciwów.

  Kolejna wyśniona sprawa brzmi jak ostatni dzwonek. Trzymajmy kciuki, bo ciągle jest szansa, że się ziści. Oto bowiem " tam gdzie kiedyś była najgorzej się prezentująca dzielnica miasta, t. zw. Chanajki, dziś mamy stacje samolotowe gdyż podróżujemy obecnie aeroplanami przewożąc kolejami tylko ciężary".

  Lotnisku już, już lada moment kroi się nam. Nie będzie co prawda miało intrygującej, światowo brzmiącej nazwy Air Port Chanajki, jeno jakieś prowincjonalne Topolany, ale zawsze to coś. Wierzyć też należy, że kolej w nadchodzących latach przestanie być ciężarem i sama zajmie się ciężarami.

  Na tychże samych Chanajkach "gdzie w ciemnych norach zamieszkiwały kiedyś córy wolnej miłości, wznoszą się dziś okazałe kilkunastopiętrowe gmachy, a w tem i gmach wspaniałego muzeum". Zamienić sprzedajną "wolną miłość" na kosztujący kilka złotych bilet do muzeum, który umożliwia kontakt ze sztuką - to już dzisiaj fakt.   

   Przecież na skraju nieistniejących obecnie Chanajek, w odbudowanym ratuszu od 1958 roku jest muzeum. Gorzej ze wspaniałością i okazałością pozostałych gmachów. Ale kto wie o czym śnią teraz miejscowi architekci. Może jeszcze uda się coś wybudować do 2029 roku.

  Wspominając dzielnicę rozpusty nasz wizjoner rozmarzył się pochrapując lubieżnie. Nie zakładał bowiem, że zniknął zupełnie "córy wolnej miłości zwane popularnie nierządnicami". Zniknęły natomiast, dzięki szczepieniom, choroby weneryczne. Jednym słowem raj. I muzeum dla ducha, ale i dla ciała, oczywiście w stosownym umiarze, też co nie co pozostanie.

    Kolejna sekwencja snu nie wymaga komentarza. Proszę wybrać się na spacer i samemu ocenić co jest jeszcze do zrobienia. A ma być tak, że "gdzie kiedyś był Park 3 Maja dziś mamy wspaniały Zwierzyniec, a gdzie kiedyś znajdował się park pałacu Branickich dziś mamy obszerny park miejski". Proszę iść też na Rynek Kościuszki "gdzie kiedyś były stragany i jatki mięsne, gdzie harce wyprawiały szczury i koty" i docenić, że jest tu dziś "najwspanialsza dzielnica miasta".

   Nawiązując do fali remontów i budów białostockich ulic, które obserwujemy obecnie, możemy przypuszczać, że i tu dziennikarski sen też się chyba ziści. Cieszyć więc nas wkrótce będą "nasze wspaniałe bruki na ulicach zadrzewionych, niczem nie przypominają tych brudnych, pełnych dołów ulic z połamanym brukiem, po których sunęły wozy ciągnione przez konie i auta starożytnej konstrukcji".

   Ostatnie chwile snu zaprowadziły reportera w utopijne rewiry. Tego z pewnością nie da się zrealizować. Choć kto wie? Oto "tam gdzie dziś znajdują się nasze wspaniałe ogrody warzywne i oranżerie miejskie, kiedyś stały ponure gmachy więzienne dla więźniów, których jak wiemy w czasach obecnych mamy bardzo małą ilość - na skutek ogólnej cywilizacji i wszechświatowego porozumienia się ludów. 

  Przestępcy obecnie nie są zamykani w więzieniach, jak przed stu laty, lecz wysiedlani są do wydzielonego miasta dla przestępców i tam pozbawieni pewnych praw pracują i żyją normalnie". 

   Marzenie - świeże pomidory i ogórki prosto z Kopernika! Ciekawe też może być to, które z podlaskich miasteczek mogłoby stać się wojewódzkim więzieniem?

   Dziennikarz posapywał, pochrapywał i już słyszał hymny i fanfary ogłaszające powstanie nowego, pięknego, wyśnionego Białegostoku, gdy nagle okazało się, że to nie triumfalne tony tylko "zegar z ratuszowej wieży wydzwaniał" kolejną godzinę wyrywając żurnalistę z błogostanu. 

Po przebudzeniu stwierdził z bólem serca, że to co widział jeszcze przed chwilą jest jeno ułudą.


Andrzej Lechowski 

Translate