Postaw mi kawę na buycoffee.to

Supraśl fabrykantów – dzieje, które zmieniły bieg historii

   W 2014 roku przypadała 180 rocznica przekształcenia Supraśla z niewielkiej osady klasztornej, w prężną osadę fabryczną. Można powiedzieć, że nie byłoby współczesnego Supraśla bez fabrykantów, którzy pojawili się tu w pierwszej połowie XIX wieku. Prekursorem był Wilhelm Fryderyk Zachert, którego nazwisko odegrało kluczową rolę w Supraślu.

   Rozwój Supraśla można podzielić na trzy fazy rozwoju: z osady klasztornej zamienił się w miasto przemysłowe, współcześnie rozwijając się w kierunku uzdrowiskowym.

   O przemysłowych dziejach mówi się stosunkowo niewiele, brakuje tablic informacyjnych, produktów turystycznych wspominających fabrykanckie czasy. A szkoda, bo to właśnie dzięki włókiennikom, Supraśl z klasztornej osady, rozwinął się w miasto o takim, a nie innym wyglądzie i układzie architektonicznym. Warto pamiętać o tej ważnej i ciekawej części historii.

   Ze wszystkich supraskich fabryk zachowały się do współczesnych czasów tylko dwie, z których jedna spłonęła parę lat temu, a druga stoi pusta i zupełnie zapomniana. W XIX i na początku XX wieku supraskie fabryki zatrudniały setki, jak nie tysiące ludzi, produkując towary poszukiwane za granicą.

   Do pojawienia się przemysłu w Supraślu być może nigdy by nie doszło, gdyby nie zakonnicy klasztoru (Patrz Klasztor na kartach historii). Podłożyli oni podwaliny pod dalszy rozwój miasteczka, poprzez budowę systemu wodnego i całej infrastruktury z nim związanej. Kiedy przyjechał tu po raz pierwszy fabrykant Wilhelm Fryderyk Zachert, miał gotowy grunt pod dalsze inwestycje. Jednak po kolei.

    W 1831 roku po powstaniu listopadowym, władze carskie wprowadziły cło na terenie Królestwa Polskiego. Przemysł okręgu zgierskiego i łódzkiego zaczął się dusić i próbował przekroczyć granicę celną.

   Jednym z tamtejszych wielkich przemysłowców był  Wilhelm Fryderyk Zachert, który miał fabryki w Zgierzu (stąd obecne relacje partnerskie Supraśla ze Zgierzem). Zachert w obliczu kłopotów finansowych związanych z eksportem towarów do carskiej Rosji, jako największego odbiorcy, szukał dogodnej lokalizacji i tak trafił do Supraśla.  Znalazł tu gotowy obiekt i przygotowane tereny. Obiektem tym był zespół klasztorny. Pusty, skazany na kasatę. Zachert był prekursorem wśród fabrykantów, bo pierwszy przeniósł swój kapitał do Supraśla, wraz z ludźmi do pracy.

   Zachert wydzierżawił od gubernatora grodzińskiego leśną polanę wokół klasztoru, zespół klasztorny, który zamierzał przebudować i zamienić na fabrykę. Stworzył nawet potrzebne projekty. Na szczęście tego nie zrobił. Sprowadził natomiast maszyny i około 200 rodzin robotniczych.

   Wilhelm Fryderyk Zachert wykorzystał tzw. umowę zgierską z 1824 roku. Był to dokument stworzony przez przemysłowców w Zgierzu, który wiązał fabrykanta i robotnika. Umowa ta, przeniesiona na grunt Supraśla spowodowała, że Zachert podzielił supraskie działki w oparciu o założenia urbanistyczne Zgierza. 

Stworzył układ urbanistyczny z rynkiem, ulicą Główną (obecnie 3 Maja), niemalże kopiując zgierski. W ramach wspomnianej umowy, przydzielił robotnikom parcele, dając prawo wyrębu z jego lasów drewna na budowę domów. W ten sposób związał pracowników i ich rodziny ze sobą na zawsze. Umowa ta dała więc podwaliny pod przestrzenny układ urbanistyczny Supraśla. Określała też zasady funkcjonowania zależności pracodawców przemysłowych z ich pracownikami.

   Zachert pobudował tzw. domy tkaczy (obecna ul. 3 Maja) oraz zaadaptował fabrykę nad rzeką, w której wcześniej działał wodny młyn papierniczy.

   Zachert sprowadził też do Supraśla swoich znajomych – fabrykantów z okręgu łódzkiego. Ta przemysłowa migracja spowodowała, że niewielkie miasteczko w połowie XIX wieku stało się jednym z największych ośrodków przemysłu włókienniczego. Pojawiło się wtedy pojęcie białostockiego okręgu przemysłowego. Zachert był jednym z jego ważniejszych twórców. Przemysł Białegostoku był daleko w tyle za tym w Supraślu, czy Choroszczy, w której działała fabryka Moesa. Supraśl stał się niekwestionowanym centrum przemysłu, ze swoimi czterema fabrykami sukna: Zacherta (1834), Reicha (1835), Buchholza (1837) i Aunerta (1838).

   Późniejsi fabrykanci, jak Cytron, przyszli niejako „na gotowe”, odkupując fabryki i je rozbudowując. II wojna światowa zniszczyła wszystkie przemysłowe obiekty, oszczędzając jedynie fabrykę Zacherta (za rzeką, kilka lat temu spłonęła) i Kryńskiego (okolice mostku na Nowym Świecie – nadal można ją zobaczyć przez płot). Wszystkie inne w centralnej części Supraśla zostały spalone.

Przeczytaj także: Rodzina Zachertów – ci, którzy zmienili oblicze Supraśla.  Zdobyte informacje o fabrykantach oraz zdjęcia zdobyłam dzięki uprzejmości Towarzystwa Przyjaciół Supraśla.

Ewelina Lewkowicz-Żmojda   - Opr. Baśniowy Supraśl 

Białystok 1869 r. Podróżnik zachwycił się naszymi kobietami

  " Po kilku godzinach jazdy, w których przebywają większość na Bugu i Narwi, a okolice urozmaicają pagórki, pojawiają się Białystok ze strony najmniejszej, bo góra mieszkaca na sobie kościółek S-go Rocha, około którego pod świerkami układały się mogły- zasłania całe miasto.

   Przesiadłszy na jednokonną dorożkę udaliśmy się do miasteczka obok góry cmentarnej i bezpośrednio przez bramę na kształtowanej Brandenburskiej w Berlinie zbudowaną, a mającą na froncie tarczę z malowanym żubrem jako herbem miasta -wjechaliśmy na ulicę Lipową, jeszcze przez Prusaków w posiadaniu, którego był Białystok, za . 

   Kilkanaście drzew następnych kolejnych parterowych domków nosi dziesięć szumnych tytułów. Wszakże jest ona w miastacheczku najszerszą i przy niej, aby pomieścić piętrowy hotel Europejski, przed ciekawymi oczami bachurów lustrują przyjezdnych, albo się lubują łamanemi sztukami pajaców egzercytujących się przy odgłosie katarynki.

   Dziwnem zrządzeniem losu, deszcz nam przy wjeździe do każdego miasta, które zwiedzaliśmy, ale wkrótce też po przybyciu ustawowym. Tak i tę raz było, bo zaledwo rozlokowaliśmy się w izdebce, o wspaniałości, której szwajcar hotel elektryczny już na banhofie nas uprzedził, deszcz przestał padać i pojawił się nam, gdy pojawił się na zwiedzenie miasta. 

   Za 20 kopiejek podawany się obwieść nas dorożkarz żydek po całym grodzie iw kwadrans całe miasto było już przez nas obejrzane. 

   Jest to wesołe miasteczko w kształcie trójkąta zbudowanego, nad strugą stosowania Białej noszącej, a która jest spowodowana jej błotnistościami czarnym, zwanymi przez warto. Na rynku dość duży ratusz z wyniosłą wieżą zdobną zegarem; pomiędzy drzewami cerkiew i niewielkim kościołem w końcu rynku umieszczonego, gdzie niegdzie piękne kamienice lub fabryki sukna, a po za miastem nad kanałem, pierwotnie zamek Branickich, który pochodzi z głównej doskonałości pozyskał dla miasta istnienia Wersalu Podlaskiego.

    Przy zamku jest piękny ogród i zwierzyniec, dla tego też lubiło tu przemieszkiwać wielu dostojników, a nawet tu była główna kwatera b. Korpusu Litewskiego, mieszkania Naczelnika Rządu Obwodowego itp. Dziś mieści się w nim Rządowy Instytut panien. Zamek ów historyczny, Wilanowski, oskarżony o wiele od tego ostatniego wspaniałego, z basztą na bramie wjazdowej zegarów mieszkaniowych, jest wisiorek murów pomisjonarskich, których przed laty była Pruska Kamera, twórczyni amt i oberamtmanów, potem Rząd Obwodowy, a od roku 1842 po zniesienie podnośnika Białostockiego, — przytulisko dla sierot. 

    Białystok słynął z pięknych kobiet, a że okolony jest fabryką tkanin, papieru i innych wyrobów, zawsze ostrzegał o sąsiedzi grody i nawet Grodnu nie chce u pierwszeństwa, niezależnie od indygenatów tego ostatniego. I dziś jeszcze rad by być stolicą guberni, która go połknęła, odrzuca się, że od daty wyłączonej władzy wykonawczej, Białystok stał się jednostkami, wyposażonyiejszym, a córy tego pretensjonalnego staruszka, wiele języków mówiących, chociaż mniej bywają na spacerach i redutach, lecz za to, że są na czasie i na świeżości, — która jest skutkiem działania i pomocy lekarskiej.”


Grzegorza Ryżewskiego

Moja radosna podróż sentymentalna do lat szkolnych

 

  W latach 60 ub. wieku w Szkole Podstawowej nr 11 przy ul. Mazowieckiej 35 rozpocząłem nie tylko edukację, ale i naukę życia. Na ulicy Garbarskiej znajdowała się piekarnia, z której zapach chleba i bułek dochodził aż do szkoły. Dlatego biegaliśmy na dużej przerwie zaopatrzyć się w świeże wypieki.

    Stając na palcach, wyciągaliśmy bułeczki przez kraty w oknach, by dokonać degustacji i oceny organoleptycznej kajzerek oraz bułek drożdżowych leżących na wózku piekarniczym. Nie mieliśmy pojęcia, że nasze działania można określić takimi mądrymi słowami, ale robiliśmy, co nam dyktowało serce i burczący żołądek. Zdarzało się czasami, że piekarz niezbyt zadowolony z naszej degustacji, obsypał fartuszki szkolne suchą mąką. Mąka nie bardzo dawała się oczyścić z fartuszka, a nauczyciel od razu i bez pytania o szczegóły mógł zdyscyplinować ucznia przeszkadzającego w pracy mistrzom piekarnictwa.

   Wystarczyło urwać się z lekcji i przebiec ulicą Chełmską, by obcować z historią na żydowskim cmentarzu, wśród niezbyt dobrze zachowanych kamieni nagrobnych. Wyobraźnia dziecięca splatająca się z krążącymi opowieściami dorosłych sprawiała, że cmentarz żydowski był fantastycznym miejscem do wszelkiego zabaw i – co dziwne – nikt tego dzieciom nie zabraniał. Z żalem przyjęliśmy wiadomość o zamknięciu cmentarza i budowie na jego miejscu hali targowej.

   Po zakończeniu roku szkolnego, lub na jego początku, uczniowie, którzy otrzymali promocję do następnej klasy, kupowali na szkolnej giełdzie od starszych uczniów podręczniki do dalszej edukacji. W owych czasach pewnie nie było tylu mądrych profesorów, którzy by tak jak dzisiaj, zmieniali podręczniki, niczym kelner talerzyki na weselu. Z tego samego podręcznika dzieci mogły korzystać przez wiele lat, tym bardziej, że nowych książek była ograniczona ilość i nie każdy mógł sobie na nie pozwolić. Młodsze rodzeństwo korzystało z tych samych podręczników co starsze dzieci, a zdarzało się, że i z tych samych zeszytów. 

    Nowe podręczniki otrzymywali przeważnie najlepsi uczniowie. Pozostali, którzy nie mieli takiego zapału do nauki, musieli zadowolić się używanymi książkami, które miały w sobie niepowtarzalny urok, biorąc pod uwagę dopiski i rysunki wykonane przez poprzednich użytkowników.

   Nauczyciele nie zawsze byli tak wyrozumiali jakbyśmy chcieli. Zdarzało się, że aktywną elitę młodzieży zostawiali na drugi rok w tej samej klasie, lub przydzielali za „dobre wyniki w nauce” tzw. poprawki, których wykonanie podczas wakacji gwarantowało uzyskanie promocji do następnej klasy.Pamiętam, że w czwartej lub piątej klasie odrabialiśmy prace społeczne na budowie powstającego osiedla przy ul. Wesołej, przekładając jakieś cegły z jednego kata w drugi.

    Pomimo siermiężnych warunków, grono pedagogiczne przykładało dużą wagę do higieny osobistej i naszego zdrowia. Wychowawczyni dbała o to, aby na dużej przerwie dzieci jadły drugie śniadanie, które przynosiły z domów zapakowane w Trybunę Ludu lub inną Gazetę Białostocką. Aż do momentu, gdy pani wychowawczyni uzyskała wiedzę o ołowiu w farbie drukarskiej i zaczęła domagać się, aby rodzice zawijali dzieciom kanapki w papier śniadaniowy lub serwetkę wielorazowego użytku. 

    Wielu z naszych rodziców uznało to za nowomodne dziwactwo. W naszej klasie przeprowadzano również różnego rodzaju szczepienia. Uczniowie karnie ustawiali się w kolejce do szczepień bez jakichkolwiek wzajemnych roszczeń i pretensji, może tylko z drobnymi przepychankami, tak dla porządku. Pielęgniarki sprawdzały czystość paznokci i włosów w obecności całej klasy. Przy stwierdzeniu w klasie wszawicy, najbardziej pokrzywdzone były dziewczynki z długimi włosami.

     Bywały jeszcze bardzo nielubiane przez dzieci badania polegające na odwracaniu powieki górnej na trzonku od łyżeczki. Po skończonym badaniu pielęgniarka prosiła o spojrzenie w górę, aby powieka mogła wrócić na swoje miejsce. 

Nie mam pojęcia, czemu służyły takie tortury, pamiętam tylko, że uczniowie bali się tego badania, które było mało przyjemne i wizualnie straszne. Dbanie o higienę jamy ustnej, to temat do opowieści, którego w tym momencie rozwijać nie chcę mimo, że od tego okresu minęło dużo czasu. Wszystko dlatego, że ówczesny fotel dentystyczny i sprzęt stomatologiczny, którym leczono zęby, zapadł głęboko w mojej pamięci i czasami wraca we śnie.

   W szkole odbywały się również, uroczyste apele ku czci propagandy okraszone występami artystycznymi i wzniosłymi recytacjami wierszy, a uczniowie byli odświętnie ubrani w biało-granatowe stroje. Prawdę mówiąc nic z tego nie rozumieliśmy, ale spotkanie na ogólnym apelu sprzyjało robieniu różnych żartów i dowcipów, których nie będę opisywał, aby nie dawać inspiracji obecnej młodzieży.

   Dreszczyk emocji u dzieci wywoływał przyjazd obwoźnego kina, kiedy pan operator wyświetlał pierwszy film pełnometrażowy, jaki w życiu widzieliśmy. Głowy nie dam, ale mógł to być „Szatan z siódmej klasy”.

Na pierwszą w życiu szkolną wycieczkę pojechałem do Krakowa Jelczem, tzw. ogórkiem, kiedy byłem chyba w czwartej klasie.

Zimą, wracając ze szkoły, trzeba było obowiązkowo zaliczyć górkę do zjeżdżania na cmentarzu żydowskim i przy ul. Angielskiej, przy czym zjeżdżało się podkładając pod pupę tekturowy tornister. Jakoś wtedy nie wiązaliśmy stopnia zużycia tornistra z takim użytkowaniem 

   Wiosną, atrakcją były wszechobecne kałuże, które eksplorowaliśmy w czarnych gumowcach. Do dnia dzisiejszego spotykam się z moim serdecznym druhem szkolnym z ulicy Chełmskiej bajecznie barwnym człowiekiem i rozrywkowym kompanem - Tadeuszem Andraką, czasami również kontaktuję się z Andrzejem Ptakiem, którego los zaniósł do Ameryki.

    Szkoła Podstawowa Nr 11 przy Mazowieckiej 35 lat 60 ubiegłego wieku, to szkoła z klasą. Cudowni nauczyciele, charakterni uczniowie sprawili, że jej duch pozostał dzisiaj w sercu każdego, kto się w niej uczył w tamtym okresie. 

   Pragnę przypomnieć, że naukę w roku szkolnym 1928/29 rozpoczął najsłynniejszy absolwent szkoły, późniejszy Prezydent Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, Honorowy Obywatel Miasta Białegostoku - pan Ryszard Kaczorowski, który mieszkał przy Mazowieckiej 7.

    Z uwagi na to, że nie wiemy jakie stopnie na świadectwie miał pan Ryszard Kaczorowski, postanowiłem zamieścić ocenzurowaną wersję drugiej strony swojego świadectwa szkolnego po ukończeniu VI klasy, aby ewentualnie nie konkurować ze świadectwem pana prezydenta.

     Serdecznie dziękuję za żywy oddźwięk, sympatyczne komentarze po publikacji mojej sentymentalnej podróży do lat szkolnych w części 1. Jeżeli przywołałem wspomnienia i wywołałem uśmiech na twarzach , jest mi tym bardziej miło.


Eugeniusz Muszyc

Translate