Postaw mi kawę na buycoffee.to

Byłem w hotelu Ritz

   "Późnym latem 1943 roku, wówczas dziesięcioletni chłopiec, po sprzedaniu gazet w pobliżu hotelu, postanowiłem napić się lemoniady, i to gdzie, w Ritzu. Wejścia do restauracji nikt nie pilnował, ani pierwszych ani drugich drzwi, które znajdowały się w dużej, oszklonej ścianie działowej pomiędzy holem a salą restauracyjną. Nie pamiętam rodzaju drzwi i nie rozumiałem treści tablicy napisanej czarnymi, grubymi literami, informującej Nur fur Deutsch, znajdującej się w lewej części oszklonej ściany. Wszedłem do środka. Był to parter.

  Oślepiła mnie jasność pomieszczenia. Była to lśniąca blaskiem sala restauracyjna. Środkiem przez całą długość sali ciągnęło się wolne przejście szerokości około trzech metrów, ograniczone, jak przypominam, obustronnie postumentami z ustawionymi lampami. Światło lamp, jak w lustrze, odbijało się od posadzki z parkietu lub terakoty (czas zatarł szczegóły). Za rzędami lamp były ustawione, przykryte białymi obrusami prostokątne stoliki, przy których siedziało kilku oficerów w zielonych mundurach.

  Pamiętam ich twarze zwrócone z zaciekawieniem na bosą zjawę w krótkich, sfatygowanych pluszowych spodenkach. Doszedłem do połowy sali, tu spotkałem kelnera, podążającego w moim kierunku. Kelner pochylił się nad moją głową i szeptem powiedział: uciekaj, tu tylko dla Niemców. Tak zakończyła się moja przygoda z restaurcają Ritz. Dowiedziałem się wtedy, co znaczy napis Nur fur Deutsch (Tylko dla Niemców).

  Po hotelu Ritz, spalonym przez wycofujące się wojska niemieckie w lipcu 1944 roku, stan techniczny wnętrza tego budynku był na tyle groźny, że nie miałem odwagi wejść do zrujnowanego wnętrza, pomimo że wcześniej poznałem wiele spalonych i zrujnowanych budynków fabrycznych i mieszkalnych.

  Ze ścian zewnętrznych pozostała tylko zaokrąglona ściana fasadowa, często przedstawiana na fotografiach i pocztówkach. Tylna ściana zewnętrzna była zburzona. Z nośnej ściany wewnętrznej zwisały w kierunku przejścia do kina Hel zdeformowane stalowe dźwigary stropowe. We wnętrzu nie było widać ani jednego ocalałego po pożarze pomieszczenia, świadczącego o dawnej świetności budynku. Ruiny zostały później zburzone. Na miejscu ściany frontowej oraz ulicy Zamkowej zbudowano obecnie poważny węzeł komunikacyjny ze znacznie poszerzonym mostem nad rzeką Białą. Bez zburzenia fasady takie, racjonalne rozwiązanie nie byłoby możliwe.

  Czy można było odbudować hotel Ritz? Odbudować nie, ale zbudować nowy z wykorzystaniem ocalałej, zaokrąglonej fasady tak, ale co wtedy z obecnym węzłem komunikacyjnym? Można uczynić to teraz, zbudować nowy hotel na terenie zielonym po kinie Hel. Fasada mogłaby być taka sama, jednak nie byłaby już ta sama".

Dr inż. Jerzy Wiensko

Szajka bimbrowników rozpijała całe miasto

   Białystok, po odzyskaniu w 1919 r. niepodległości, zalany wprost został nielegalnym alkoholem. Fabryczki z podrabianą gorzałką działały na szeroką skalę na ulicach Kijowskiej i Sosnowej.

  Najpierw kilka słów o tym, co stało się w Stanach Zjednoczonych 16 stycznia 1920 r. Po długich przepychankach weszła w życie 18 poprawka do amerykańskiej Konstytucji, zakazująca produkcji i sprzedaży wyrobów alkoholowych. Wprowadzenie prohibicji nie ukróciło jednak pijaństwa w tamtejszym społeczeństwie.

  Odwrotnie! Opryszki z Nowego Jorku czy Chicago wyczuli zyskowny interes. Na gwałt zaczęły powstawać tysiące tajnych bimbrowni i spelunek z zakazanym piwem i whisky. Zakrólował Al Capone i podobni jemu gangsterzy.

  Tymczasem odrodzona II Rzeczypospolita wcale nie zamierzała rezygnować z dochodów, które dawała sprzedaż spirytualiów. Władze chciały jednak stanowczo utrzymać monopol na ich produkcję i kontrolować handel. Ale nasze bimbrownictwo, zwłaszcza na kresach wschodnich miało ogromne, jeszcze carskie tradycje. Nic więc dziwnego, że i Białystok, po odzyskaniu w 1919 r. swobody zalany został wprost nielegalnym alkoholem. Organizacja tego procederu przybrała wręcz zorganizowane formy. Ferajna z Chanajek także się do tego przyczyniła.

  Najpierw grupka przedsiębiorczych osobników, ażeby skutecznie rywalizować z konkurencją, stworzyła nieformalny „związek zawodowy”, nazywany przez prasę z niemiecka „Verein”. Zadaniem „związkowców” było zdobywanie surowców do produkcji bimbru, a także wyszukiwanie pomieszczeń do instalacji aparatury. Takich miejsc potrzebowano wiele. Władze bowiem nie szczędziły wysiłków w ich likwidacji. Efekty tej walki były, przynajmniej na początku, raczej mizerne.

  Chanajki ze swoimi mrocznymi zaułkami i zakamarkami stanowiły wyjątkowo zdatny teren do ulokowania bimbrowni. Niepozorne domki, chlewiki, stajnie czy piwnice zapełniły się kadziami z zacierem i rurkami do destylacji. Nad produkcją czuwali zawodowcy. Towar szedł od razu w miasto. Białostoczanie, choć w biedzie, ciągle świętowali odzyskanie niepodległości.

  Mapkę bimbrowniczych punktów na Chanajkach można ułożyć choćby ze wzmianek w kronice kryminalnej Dziennika Białostockiego. W kwietniu 1919 r. odkryta została bimbrownia przy ul. Berdyczowskiej 7, a zaraz potem na Kijowskiej 17. W obu przypadkach doglądający produkcji zbiegli. Lato przyniosło cały szereg demaskacji. Stało się to m.in. na ul. Sosnowej, Grunwaldzkiej, Mazowieckiej, Dzikiej i św. Rocha.

  Agenci z Urzędu do Walki z Lichwą i Spekulacją nie mogli jednak odtrąbić zwycięstwa. Na miejsce zamkniętych bimbrowni pojawiały się zaraz następne. Proceder ciągnął się dalej.

  W Białymstoku szczególnie głośno stało się o wpadce fabryczki bimbru mieszczącej się w domu na rogu ul. Rybnej i Zielonej. Nakrył ją w lipcu 1919 r. Paweł Pietrzykowski, urzędniczy spec od spekulantów, z towarzyszącym mu policjantem. W jednym z pokojów znajdowała się aparatura gorzelnicza i kilka kadzi z zacierem. Wokół rurek i kraników krzątał się zaabsorbowany procesem kapania jegomość. Był to, jak się okazało, znany na bruku białostockim, jeszcze z czasów carskich, duży fachman od robienia samogonu. Kiedy Pietrzykowski zaczął spisywać protokół, właścicielka mieszkania, niejaka Subaczowa, odwołała go na stronę celem okazania „ważnych dokumentów”.

  Po  powrocie agent zakończył rewizję , a  policjant na odchodnym  dostał dyskretnie od Subaczowej 50 marek. I  wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby nie ten ostatni , który  podejrzewał , że Pietrzykowski wziął dużą łapówkę. Chciał też więcej dla siebie, „na zelówki”. Kiedy nic nie dostał, doniósł o wszystkim swoim przełożonym. Sprawa zakończyła się aresztowaniem agenta – łapówkarza. Później wyrzucono go z roboty.

  W Chicago na liście płac Ala Capone była niemal cała policja i urzędnicy od prohibicji. Nikt się nie dziwił.


Włodzimierz Jarmolik

Bakalie Sicza i herbata Rapaport-Kagana

   Dom  na rogu rynku i ul. Zielonej w 1810 r. należał do Lejby Karczmara, a w 1825 r. chyba do jego syna, Hercka Lejbowi- cza. W tym czasie od frontu stał drewniany parterowy dom, z tyłu zaś, w kierunku ul. Żydowskiej (dziś ul. dr I. Białówny) dom z muru pruskiego, kryty dachówką.

  W 1825 r. Karczmar  nie tylko mieszkał tu, ale także prowadził „zaiezdną karczmę i utrzymuie szynk ordynaryiny”. Do domu Karczmara przylegała mniejsza działka należąca w 1810 r. do Rejzy Migdałówki.

  W drugiej połowie XIX w. obie nieruchomości były już scalone i podzielone na dwie części: większą ciągnącą się od Placu Bazarnego do ul. Żydowskiej, oraz mniejszą, o obrysie kwadratu zlokalizowanego w narożniku ul. Zielonej i Placu Bazarnego. W 1861 r. odnotowano jeszcze jako właścicieli tych części Abrama Karczmara i Herszka Lifszyca.

  Ten ostatni w 1861 r. sprzedał swoją własność Chackielowi Siczowi. Natomiast dom Karczmara przeszedł w posiadanie Itki Makowskiej. Pozostawała jego właścicielką do 1926 r., gdy podarowała go swoim dzieciom: Rejzli Lubicz, Kałmanowi Makowskiemu i Maszy Chorosz, którzy dwa lata później sprzedali go Izaakowi Zakhejmowi i on też posiadał ją do II wojny światowej. W części należącej do Sicza działał jego sklep z bakaliami i towarami kolonialnymi. 

  Po śmierci Sicza, jego spadkobiercy w 1931 r. sprzedali nieruchomość Nowchimowi Pałterowi. W latach 1919-1939 w obu domach przy Rynku Kościuszki 18 i 18a działały m.in. sklep z materiałami piśmienniczymi rodziny Stekolszczyków, jadłodajnia Jakuba Pinesa, sprzedaż towarów bławatnych Sary Kowalskiej oraz sklep elektrotechniczny Adolfa Schmidta i Fryd rycha Juszkiewicza. 

  Sąsiednia posesja przy Rynku Kościuszki 20 należała na początku XIX w. do Meszela Pułgałówki, natomiast w 1825 r. właścicielką posesji i stojącego na nim drewnianego domu była wdowa po Meszelu, która prowadziła tu szynk alkoholi. Przed 1865 r. właścicielem był Lewin Goldberg, który tego roku sprzedał nieruchomość Szlomie i Brandli Kaganom. Ci zaś w 1877 r. odstąpili ją synowi Mowszy Kaganowi-Rapaportowi i jego żonie Sorze.

  Wówczas już stał w tym miejscu murowany piętrowy dom.  Na początku XX w. majątek należał do wdowy Sory i jej syna Izaaka, ale w 1913 r. został on wystawiony na publiczną licytację i sprzedany Chai Esterze Rapaport-Kagan.

  Rodzina zajmowała się handlem herbatą i kawą, a tuż przed 1915 r. rozpoczęli także sprzedaż manufaktury. W 1912 r. część nieruchomości znajdująca się od frontu została sprzedana na publicznej licytacji za długi rodziny Rapaport-Kagan, a nabywcą został Całko Goniądzki, prowadzący w tym miejscu od lat 60. XIX w. sklep ze sprzedażą futer i czapek.

  Tym samym w okresie międzywojennym funkcjonowały dwa adresy: Rynek Kościuszki 20 i 20A. W latach 20. XX w. dom Goniądzkiego przeszedł na własność jego spadkobierców, którzy w 1937 r. odsprzedali go Abramowi i Szyfrze Kapelusznikom.  W domach RapaportówKaganów i Goniądzkich w okresie międzywojennym działały oprócz sklepów właścicieli, także sprzedaż zegarków Szmula Fiszera, sklep spożywczy Kreczmera, sprzedaż wyrobów żelaznych Lei Lewin oraz sklep galanteryjny i materiałów piśmienniczych Simy Berendt. Jednym z najemców przy Rynku Kościuszki 20 był zakład fotograficzny „Rab-Fot” należący do J. Rabinowicza 


Wiesław Wróbel

Translate