Pierwsze Święta Bożego Narodzenia poza domem spędziłem w wojsku. Dowódcą mojego plutonu był młody podporucznik, który ze swoim sumiastym wąsem wyglądał raczej jak stary wiarus.
Oprócz normalnego szkolenia wojskowego, prowadził z nami zajęcia polityczne. Na tych zajęciach mogliśmy w miarę swobodnie rozmawiać na tematy politycznie niepoprawne. Tym, wyróżniał się nasz dowódca od całej kadry oficerskiej i to najprawdopodobniej było powodem nieawansowania go, co najmniej o stopień wyżej.
Tuż przed Świętami, wyczytaliśmy w rozpisce oficerskiej, że będzie on, w dniu wigilii, pełnił w jednostce dyżur oficerski ... no bo kogo mieli by wyróżnić jak nie podpadziochę .
Nie bardzo był na rękę, nam - żołnierzom, ten wybór ponieważ postanowiliśmy na swój sposób przełamać wojskową szarość wigilijnego dnia i podczas kolacji odśpiewać chociaż jedną kolędę a obawialiśmy się, że gestem tym nie pomożemy karierze naszego ulubionego oficera.
Gdy już zasiedliśmy za stołami z rozstawionymi, o dziwo, talerzykami z kawałkiem drożdżowego ciasta, do kolacji, każdy zza pazuchy wyciągnął opłatek i zaczęliśmy składać sobie życzenia. Pozostając w pozycji stojąc, odśpiewaliśmy: Bóg się rodzi, moc truchleje , Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granicę - Nieskończony ... i.t.d.
Pan porucznik stał odwrócony do okna i patrzył w dal. Nie odwracał się. Po zjedzonej kolacji, wstaliśmy i odśpiewaliśmy:
Podnieś rękę Boże dziecię , Błogosław Ojczyznę Miłą, W dobrych radach, dobrym bycie , Wspieraj jej siłę, swą siłą ...
Była to jedna z moich najpiękniejszych wigilii. Już nigdy - tak pięknie, donośnie i uroczyście śpiewającego chóru nie słyszałem i ... nie widziałem tak pięknego słuchacza i widza.
ŚP. Tadeusz Wrona